30.12.2022
Kilka ostatnich tygodni przyniosło smutek pożegnań i rozstań. Zaskakują nas, niezmiennie udowadniając, że nigdy nie będziemy na nie gotowi i do nich przygotowani. Nieuchronność odejścia, na pozór oczywista i zrozumiała, wprawia nas osłupienie i przygnębienie.
Mijam drzwi, na których jeszcze przez jakiś czas widnieje nazwisko Osoby, choć wewnątrz swe porządki zaprowadza nowy gospodarz. Zbiory fotografii pokazują upływ czasu. Od młodości przez dojrzałość po późne lata. Dokumenty, składy osobowe pracowników Uczelni. Nazwiska poprzedzone początkowo tytułem magister, lekarz, z czasem w stają się personaliami doktorów lub profesorów. Muzealne półki wypełniają tysiące artefaktów, opowiadających historie studentów i pracowników, a poprzez nie całej Uczelni. Przez dziesiątki lat kolejne roczniki adeptów medycyny zajmują te same miejsca na salach wykładowych, tak jak w salach operacyjnych, w laboratoriach, w salach chorych, przewijają się twarze personelu medycznego. Śladami ich obecności są dokumenty i fotografie, czasem krótki film lub wspomnienie.
Pamięć jest ulotna. W trzeciej klasie szkoły podstawowej dziwiłem się trudnościom w przypomnieniu nazwisk dzieci z klas moich Rodziców. Po niemal 50 latach od tamtej chwili wydaje mi się to całkiem naturalne. Twarze, nazwiska, daty, miejsca, nazwy… wszystko to zaczyna spowijać coraz gęstsza mgła niepamięci.
Przez kilka lat po otwarciu naszego Muzeum opowiadano mi o przenośnym amerykańskim aparacie do badań RTG płuc, będącym w posiadaniu AMG. Niestety nie wiadomo było, gdzie został schowany i jakich był rozmiarów. Kiedyś informacje te umknęły uwadze, po latach nie mogły być odtworzone. Aparat został przypadkowo odnaleziony podczas prac rozbiórkowych związanych z budowa kompleksu CMI. Dziś można oglądać go w Muzeum. Podobnych historii można przytoczyć więcej.
W strukturze Uczelni istnieją jednostki przez dziesiątki lat niezmieniające nazwy. Wydają się trwać jak monolit, na którym oparty jest Uniwersytet. Dopiero chwila refleksji uświadamia, że przez lata funkcjonowania w tej jednostce musiało pracować grono ludzi. Zmieniali się kierownicy. Niektórzy byli nimi krótko, inni przez wiele lat. Jedni zapisali się w historii Uniwersytetu, drudzy niemal nie pozostawili po sobie śladu. A inne osoby związane z jednostką? Kogo pamiętam, wspominam?
Nieśpieszny spacer wzdłuż półek, których coraz więcej wypełnia muzealne pomieszczenia, pozwala spojrzeć na Uczelnię z innej perspektywy. Przemijanie jest tu niemal widoczne, łatwo wyobrazić sobie wędrówkę w czasie poszczególnych obiektów. Otoczenie wokół nich zmieniające się w kolejnych latach. Kolory, zapachy, głosy.
Księga Pamiątkowa Obchodu 10-lecia Akademii Medycznej w Gdańsku (pisownia oryginalna). Rok 1955. Dwa lata po śmierci Józefa Stalina, który wciąż rzucał cień swych wpływów i decyzji na Europę Wschodnią. Rok przed polskim październikiem. Już 5 roczników od podstaw wykształconych w gdańskiej Akademii otrzymało dyplomy lekarza medycyny. Dla większości absolwentów było to spełnienie marzeń. Innych mobilizowało do nauki i pracy poczucie, obowiązku lub misji, bardzo silne, mające swe źródła w przeżyciach wojennych.
– Chciałem konstruować samoloty. Potem widziałem bombardowania i ich skutki. Nie mogłem tworzyć potencjalnej broni. Medycyna była jedynym słusznym wyborem – opowiadał jeden z absolwentów roku 1954.
Księga Pamiątkowa Obchodu 10-lecia Akademii Medycznej w Gdańsku, to tylko zbiór podpisów. Zabrakło nawet tradycyjnego, zazwyczaj dość patetycznego wpisu na pierwszej stronie. Kilka arkuszy papieru wypełnionych pojedynczą kolumną podpisów. Atrament doskonale zniósł upływ czasu. Kolor jest intensywny. Charakter pisma rozmaity. Niepewny, delikatny, lub przeciwnie, zamaszyście kreślone litery mogą sugerować charakter człowieka. Niektóre nazwiska odczytuję bezbłędnie. Brzmienie innych to tylko domysł. I tylko pojedyncze z nich potrafię skojarzyć z osobą. Czas mija bezlitośnie. Historie osób utracone. I tylko tu w Muzeum wracają do nas za sprawa podpisu w księdze pamiątkowej. Czy to zbieg okoliczności? A może wskazówka i napomnienie?
dr Marek Bukowski,
Muzeum GUMed